The Social Network - I wish I was special

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Film o początkach serwisu społecznościowego. Pisanie kodu, inwestorzy, pieniądze. Brzmi niesamowicie nudno, nawet jeśli tym serwisem jest Facebook. Jeśli chce się przekonać widza, że warto pozostać przed ekranem na dłużej niż dziesięć minut, nie wystarczy nazwisko Fincher, szczególnie po niezbyt udanym "Zodiaku" i "Benjaminie Buttonie". Taki film musi "kupić" widza już pierwszą sceną. "The Social Network" kupuje.

Rozstanie Marka Zuckerberga z dziewczyną przypomina trochę wypadek samochodowy - jest to straszne widowisko, od którego nie sposób odwrócić wzroku. Zaczyna się od towarzyskiej dyskusji, która ze strony Marka zamienia się w festiwal niezamierzonych obelg i gaf, do tego w trybie multitasking, z prowadzeniem kilku wątków jednocześnie. Po tym, jak Erica nazywa go palantem i opuszcza knajpę, wiemy już sporo o przyszłym założycielu Facebooka. Jest nieprzeciętnie inteligentny i choć rozumie reguły życia społecznego na poziomie intelektualnym, niezupełnie radzi sobie z ich stosowaniem. Dziwna osobowość, którą aż chce się postudiować jeszcze trochę.

Niewątpliwie tym, co przyciąga do "The Social Network", jest pełna sprzeczności postać głównego bohatera. Pozornie Mark jest socjopatą, jednak łatwo wyczuwa się w nim ogromną potrzebę emocjonalnej więzi - potrzebę, której jego introwertyczna natura nie potrafi zasygnalizować. Wydaje się, że jego ambicje i duma to tylko przykrywka dla lęku przed odrzuceniem. Mark chce zmusić świat, by go akceptował i podziwiał. Bez kompromisów takich jak zakładanie porządnych butów zamiast ulubionych klapek. I udaje mu się, choć za pewną cenę. W gruncie rzeczy jest to pochlebny obraz, sugerujący, iż za kontrowersyjnym postępowaniem Zuckerberga kryją się bardziej młodzieńcze kompleksy niż zwykłe cwaniactwo. Pierwowzór, ponoć niezbyt zadowolony z powstania filmu, nie ma więc zbyt wielu powodów do narzekań. Nie reaguje zresztą tak żywiołowo jak jego poprzednicy - William Randolph Hearst, inspiracja dla postaci Charlesa Fostera Kane, robił ponoć wiele, by powstrzymać wejście "Obywatela Kane" na ekrany kin.

Pojawiające się tu i ówdzie zaszczytne porównania "Social Network" do filmu Orsona Wellesa są słuszne co do zasady, jednak obraz Finchera nie stanowi jedynie portretu najmłodszego miliardera świata. O ile z "Obywatela" nie dowiemy się wiele o rynku medialnym na początku XX wieku, o tyle "The Social Network" prezentuje nam każdy etap powstawania przedsiębiorstwa. Mamy zatem trochę pisania kodu (jedno z najmniej fotogenicznych zajęć świata), podsyłanie informacji o Facebooku wpływowym studentom, dyskusje o finansach, procesy sądowe, szukanie inwestorów. Wszystko podlane sosem towarzyskich przepychanek i ozdobione obrazami studenckich balang. Niezależnie od tego, z jakim nastawieniem weszliśmy do kina, wkrótce udziela nam się ekscytacja i poczucie uczestnictwa, choćby tylko biernego, w tworzeniu czegoś nowego i wspaniałego. Facebook nie jest standardowym przedsiębiorstwem. Nie produkuje materialnej wartości, istnieje dzięki sprzyjającej modzie - i rozwija się wręcz wybuchowo, w ciągu paru lat zyskując astronomiczną wartość i całkowicie zmieniając życie jego twórców. Kolejny samochodowy wypadek, na który nie można nie patrzeć.

Materiał wyjściowy, który mimo pozornie małych szans okazał się być pasjonujący, nie stanowi jeszcze gwarancji powstania dobrego filmu. Na szczęście "Social Network" ogląda się z prawdziwą przyjemnością z czysto kinomaniackiego punktu widzenia. Dobry montaż, świetne dialogi (ciężki jak ołów sarkazm Zuckerberga) i umiejętności reżyserskie Finchera, które zapewne przez ostatnie parę lat dojrzewały w piwnicy, stanowią atrakcję nie do pogardzenia. Do tego wszystkiego znakomita muzyka skomponowana przez frontmana grupy Nine Inch Nails, Trenta Reznora, wraz z Atticusem Rossem. To właśnie ona nadaje "Social Network" zaskakującą intensywność - bez wielkiej przesady mogę napisać, że gdyby ścieżkę dźwiękową skomponował zwykły wyrobnik, film byłby gorszy co najmniej o jedną trzecią.

Film o początkach serwisu społecznościowego. Pisanie kodu, inwestorzy, pieniądze. Od tej pory - zwłaszcza jeśli tym serwisem jest Facebook - brzmi zachęcająco.

Zwiastun:

Doskonała recenzja. Podpisuję się rękoma i nogoma. ;-)

Dziękuję :)

Niezupełnie niedany, nie oglądało się go źle - podobały mi się nastrojowe zdjęcia i dobra rola Downeya Jr. Ale jak na thriller był trochę za nudny, nie trzymał w napięciu. Zastrzegam, że to moja opinia, wielu osobom "Zodiak" bardzo się podobał.

Nie chcę za bardzo offtopicować, ale "Zodiak" to nie jest typowy thriller. W początkowej fazie, kiedy sprawa jest gorąca, emocjonuje całe społeczeństwo, śledztwo wre pełną parą, a Zodiak co chwilę daje o sobie znać, film trzyma w napięciu bardzo mocno. Nuda i wolne tempo pojawiają się wtedy... gdy śledztwo robi się wolne i nudne. Zodiak schodzi pod ziemię i jego sprawa nie interesuje już prawie nikogo poza głównym bohaterem. Z podniecającego śledztwa zrobił się powolny, frustrujący proces - i my przed ekranem czujemy się mniej więcej tak samo jak bohater. To oczywiście sprawia, że "Zodiak" nie jest superłatwy w oglądaniu, nie jest to "popowy" thriller, ale owo operowanie nastrojem i kontrolowaną nudą to jedna z moich ulubionych cech tego filmu :) Okej, koniec offtopica, albo wypadałoby się przenieść pod tamten film ;)

Mnie nie przeszkadza, już pod którąś notką miałam dyskusję o innym filmie :) Cieszę się, że napisałeś coś niecoś o "Zodiaku", bo nawet się zastanawiałam, co Cię natchnęło do ocenienia go na 8.

Niestety nie podyskutuję, bo "Zodiaka" nie pamiętam na tyle, żeby móc osądzić, czy był nudny od połowy czy od początku. Na ile potrafię sobie przypomnieć, pierwsza faza śledztwa, ta ekscytująca, była zrealizowana na tyle klasycznie, że po prostu mnie nie zainteresowała - kolejny ze stu podobnych film o nieuchwytnym psychopacie i ambitnym żółtodziobie, który uważa, że jest na tropie. A kiedy zaczęło być nudno... to zaczęło być nudno. W ostatecznym rozrachunku nic specjalnego. Może kiedyś będę miała okazję zobaczyć go ponownie i przyjrzę się dokładniej tej kontrolowanej nudzie. :)

Ja "Zodiaka" widziałem dwukrotnie (ostatnio kupiłem sobie na DVD, więc kiedyś będzie nr 3) i w obu przypadkach odniosłem wrażenie właśnie tej "kontrolowanej nudy'. Oczywiście to jest kwestia subiektywnej projekcji własnych odczuć na zamierzenia reżysera i jest taka ewentualność, że Fincher w ogóle nie chciał, żeby było nudno, a ja nadinterpretuję - ale coś czuję, że jednak dotykam sedna ;)

"Zodiak" widziałem dwa razy w kinie. Dla mnie wypas, podobnie jak 'Benjamin Button". Może za "Social network" Fincher odbierze w końcu jakąś ważniejszą statuetkę :).

Dla mnie Social Network to bardzo mocny kandydat do Oscara za najlepszy film roku.

Skoro od zeszłego rozdania, aż 10 filmów może kandydować do nagrody za najlepszy obraz to nominacje ma na 99%. Bardzo ciekawi mnie najbliższa ceremonia, bo dużo świetnych konkurentów będzie miał Fincher. Myślę że ze Scorsese, Nolanem i Polańskim na czele. Chociaż ponoć i ten obraz też może zawojować, ale premiery w Polsce nie miał jeszcze : http://www.imdb.com/title/tt1504320/
http://www.youtube.com/watch?v=OAm7gRXFiRo

Tak, "King's Speech" miał dobre przyjęcie na festiwalu w Toronto, ale to dla mnie jednak kandydat na Oscary za aktorstwo.

Nolan oczywiście tak. Polański i Scorsese zrobili filmy tak klasyczne, że naprawdę nie wiem czy przekonają jury. Fincher nakręcił kino na nowy wiek a tych dwóch reżyserów wraca do sprawdzonych wzorców. Ja się oczywiście nie znam, tak sobie spekuluję :)

A pewnie i tak wygra jakiś bollywoodzki Slumdog...

Ja też OT: Mnie się w "Zodiaku" podobało wyjście poza łatwe kinowe rozwiązania, gdzie każdy krok bohatera prowadzi w stronę rozsupłania jakiegoś problemy/zagadki/tajemnicy. I jeszcze to poczucie, że jedna zagadkę można rozwiązać na wiele sposobów, że kilku podejrzanych może być poszukiwanym, że ekspertyzy specjalistów są podważalne... Nie odczuwałam nudy podczas oglądania tego filmu, ale podoba mi się określenie "kontrolowana nuda". Zapamiętam sobie.

@Negrin Obawiam się, że nawet jeśli zobaczę znów Zodiaka i przyznam Ci rację co do "nudy kontrolowanej", to i tak punktów nie podniosę. Przyznam się, że nuda to jest chyba jedyna rzecz, poza indoktrynacją, która mnie wytrąca z równowagi. Za nudę odejmuję punkty i pluję do recenzji. Nienawidzę nudzić się w kinie. I jeśli ktoś chce mi serwować nudę celowo, to niech go diabli, ode mnie dobrej oceny nie dostanie. Tak więc jeśli był to celowy zabieg Finchera, to tym gorzej dla niego. ;P

@lamijka Film jest oparty na książce, więc nie jestem pewna czy było to celowe zejście z utartych ścieżek, czy po prostu wierność słowu pisanemu. Policja się miotała, autor to opisał, Fincher to pokazał. Bez większej wynalazczości. Oraz, o ile pamiętam, bohater wyłowił jednak jakiś swój typ, który prawdopodobnie był Zodiakiem, więc zagadka została (prawie) rozwiązana, choć po czasie i bez procesu.

@nuda w kinie
I co, w sensie, że żadnego filmu o chodzeniu po lesie nigdy nie kupisz? :)

Znaczy jak "Essential Killing"? Ten jest akurat boski.
Albo jak "Las"? Również divine.
Filmy o chodzeniu po lesie są cool :)

Oj tam, oj tam, wiesz przecież, co mam na myśli: filmy celowo powolne, celowo testujące cierpliwość widza. Ja czasem lubię podejmować to wyzwanie :)

Wolne tempo mi nie przeszkadza, jeśli tylko widzę, że film dokądś zmierza. Nie traktuję tego w kategoriach wyzwania, po prostu przyjmuję, że ktoś świadomie narzucił taki styl wypowiedzi. Dałam radę wytrzymać np "Aurorę", kiedy po pierwszej z 3 godzin okazało się, że jednak jest tam coś w rodzaju fabuły. Lubię też Jarmusha i Tarkowskiego, a oni podobno słyną z dłużyzn i niedziania się.

Nuda jest straszna wtedy, kiedy powstaje w wyniku niezdarności, kiedy wyraźnie widać, że ktoś chciał mnie zainteresować, ale mu nie wychodzi, bo zamiast bohaterów ma jakieś sztywne kukły. Albo klisze w scenariuszu - nudzę się, bo czekam aż zdarzy się to, co już zgadłam, że się stanie. Albo w ogóle źle wyważony scenariusz, który rozwleka mało interesujące sceny a nad ważnymi wydarzeniami się nie zatrzymuje. Przyjęłam, że Fincher po prostu skrewił w którymś z tych rejonów albo innym podobnym, bo "Zodiak" wydał mi się rozlazły. Ale może faktycznie zrobił to celowo.

Kręcenie filmu wyłącznie po to, by znudzić widza albo sprawdzić ile wytrzyma nie wychodząc z sali to dla mnie chore i powinno się to leczyć. Trochę jak nakręcenie wybitnie krwawego gore, żeby sprawdzić, ile widz wytrzyma bez rzygania.

Oglądałam film, nie czytałam książki, więc mi to w ogóle nie przeszkadza, że to nie pomysł FInchera. Nie chodzi mi o rozwiązanie, tylko o pokazanie, że prawdopodobnych rozwiązań może być więcej niż 1. To nie jest film opowiadający spektakularnie rozwiązaną zagadkę i to mi się podoba. Ładnie pokazano i obsesję i trudność w zidentyfikowaniu sprawcy wynikającą z wielu przyczyn, które też zostały wskazane.

W/w obsesję i trudność w wyjaśnieniu tajemnicy wolę w wersji serwowanej przez "Piknik pod wiszącą skałą". Nie jestem wrogiem filmów bez spektakularnego rozwiązania, tylko filmów mało spektakularnych :)

Też lubię "Piknik...", choć to całkiem inny gatunek.

Że niby Benjamin Button nieudany? Dobre sobie...

Gdybym dostawała centa za każdym razem gdy słyszałam, że "Benjamin" był nudny, miałabym już niezły kapitał. Może to też "kontrolowana nuda"... Sporo ludzi oceniło ten film wysoko, ale bardzo wielu dało też wyjątkowo niskie oceny. Nie jest to zatem bezdyskusyjnie dobry film.

Ja mało znam takich, którym by się podobał. To w najlepszym razie średniackie kino - przede wszystkim dlatego, że Fincher wziął się za stylistykę, w której nie czuje się dobrze. Łzawy melodramat bez konfliktu, napięcia, tarcia - to nie jest poletko Finchera. No i tutaj bym się "kontrolowanej nudy" nie doszukiwał (nie tylko dlatego, że "Button" mnie rozczarował), bo niby z czym w fabule miałaby korespondować? :)

Dodaj komentarz