Zemsta Salazara

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

To już piąty raz wypływamy na nieznane wody z kapitanem Jackiem Sparrow i gronem zapoznanych piratów. Nie oczekiwaliśmy tej wycieczki z niecierpliwością. Nawet sam legendarny korsarz wydaje się tym wszystkim nieco zmęczony. Jednak póki soli w morzu, póty nadziei na udany rejs. Do żagli, załogo!

Do żagli, gdyż kapitan Jack jak zwykle ma kłopoty. Ściga go śmiertelny wróg sprzed wielu lat, srogi morski szeryf, którego Sparrow niegdyś przechytrzył i, półmartwego, uwięził - kapitan Salazar. Po latach niewoli zerwał swoje niewidzialne kajdany i w poszukiwaniu zemsty przemierza morskie szlaki na krwiożerczym statku w otoczeniu upiornej załogi. Wydaje się, że nic nie może go powstrzymać. To jest nic poza Trójzębem Posejdona, potężnym obiektem, którego poszukuje para sympatycznych młodych ludzi. Jeśli to nie jest idealny przepis na morską przygodę, to nie wiem co nim jest.

W istocie ten schemat, w nieco tylko innej postaci, został już w morskiej sadze wykorzystany. Statek z załogą zombie i dwoje dzielnych młodych bohaterów widzieliśmy już w pierwszym filmie cyklu: Klątwie Czarnej Perły. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ten pomysł zadziałał znowu, zwłaszcza w obecności sporego budżetu, dobrej obsady i znaku firmowego serii o piratach z Karaibów - pomysłowego designu morskich upiorów. Publiczność wciąż jest gotowa na dobrą rozrywkę, statki-widmo i rubaszny humor.

Niestety Zemsta Salazara to przede wszystkim chaotyczny scenariusz, mało angażujące osobiste dramaty, średnio wydarzone sceny akcji i rozpaczliwie zmanierowany Johnny Depp. Jack Sparrow, który niegdyś dał się nam poznać jako wielce ekscentryczny, ale wytrawny i sprytny morski rozbójnik, tutaj jest zapijaczonym ofermą. Scena retrospekcji, w której młody jeszcze Sparrow (straszliwie animowany na komputerze) pokonuje Salazara za pomocą śmiałego podstępu, jeszcze dobitniej podkreśla upadek zarówno postaci, jak i aktora. Na szczęście honor obsady ratuje bad hombre i jego wspaniały cyfrowy makijaż. Javier Bardem gra Salazara z pełną furii intensywnością (na którą ten film nie do końca zasłużył), zręcznie podkreśloną przez upiorne efekty specjalne.

Właściwie każda część Piratów z Karaibów (poza pierwszą, która jest jednym z moich ulubionych filmów przygodowych) przeładowana była wątkami, postaciami i intrygami. Te wątki i postaci, wprowadzone w poprzednich epizodach, dodatkowo obciążają i tak już rozłażącą się fabułę, dostarczając w najlepszym przypadku mdłej przyjemności. Wychodząc z kina trudno oprzeć się wrażeniu, że Zemsta Salazara zyskałaby naprawdę dużo, gdyby scenariuszem zajął się ktoś wyposażony w nożyczki. Gdzieś tam, pod warstwą fabularnego mułu i reżyserskiej nieporadności, tkwi potencjał na dobry film. I to jest chyba najbardziej frustrujące.

Zwiastun: