M - Miasto szuka mordercy

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

M - morderca to jedno z największych dzieł człowieka o legendarnym już talencie i równie legendarnym, paskudnym charakterze. Ponieważ nie mogę mierzyć się z Langiem ani jednym, ani (mam nadzieję) drugim, nie będę udawać, że ta notka jest czymś więcej niż wyrazem niekłamanej fascynacji. Niezależnie od swej wartości jako klasyka kinematografii czy prekursora filmu noir, M potrafi wzbudzić więcej gorących uczuć niż większość całkowicie współczesnej twórczości i stanowi jeden z najlepszych dowodów na to, że wielkie kino się nie starzeje.

Morderca w tytule zobowiązuje - M to w istocie historia seryjnego zabójcy dzieci, którego straszna działalność wzbudza panikę wśród ludności i zmusza policję do podjęcia nadzwyczajnych środków. Nieuchwytny psychopata staje się wkrótce problemem także i dla miejscowych przestępców - nic tak nie przeszkadza w spokojnym łamaniu prawa, jak stałe wizyty śledczych w melinach i domach występku. Nic więc dziwnego, że po naradzie odbytej w gęstych oparach tytoniowego dymu, także i oni, pod wodzą dystyngowanego gangstera nazwiskiem Schränker, dołączają do polowania. Szumowiny, stróże prawa i obywatele jednoczą się - całe miasto rozpoczyna poszukiwania mordercy. Nie ma wątpliwości, jaki może być wynik. Tajemnicą pozostaje to, kto pierwszy schwyta złoczyńcę. I to, jaka jest jego tożsamość.

W odruchu przewrotnej złośliwości Lang pokazuje widzom twarz mordercy stosunkowo wcześnie, nie dając żadnej wskazówki co do tego, kim on właściwie jest. Nie robi tego jednak po to, by rozpocząć dobrze znaną grę "zobaczysz go wśród ścigających". Rzetelnie przedstawia nam postać ohydnego zbrodniarza, by wtrącić widza w bardziej wyrafinowaną pułapkę - współczucie dla diabła. Oryginalność i mroczny urok tej detektywistycznej historii tkwi w jej moralnej dwuznaczności. Choć początkowo kibicujemy inspektorowi Lohmannowi, a nawet wymuskanemu profesjonaliście zbrodni Schränkerowi, ostatecznie odwracamy się ze wstydem od tych, którzy chcą pierwsi rzucić kamieniem. Przerażający, żałosny psychopata o wyłupiastookiej twarzy Petera Lorre to postać, która odsłania swój tragizm powoli, by dać mu pełen wyraz w ekspresyjnym monologu, będącym jego głosem w walce o życie.

Aby nadać postaci mordercy bardziej zmaltretowany wygląd, Lang posunął się ponoć do zrzucenia Lorre'a ze schodów. Trudno pochwalić takie metody, trzeba jednak przyznać, że efekt został osiągnięty. Dotyczy to zresztą całości filmu - widać w nim rękę pomysłowego perfekcjonisty z niebagatelną wyobraźnią wizualną. M nie ma oczywiście takiego rozmachu jak Metropolis, ale zarówno zdjęcia, jak i montaż są zdecydowanie wybitne. Należy dodać, że był to pierwszy udźwiękowiony film Langa - ujawniają się w nim podobne trudności w opanowaniu nowej techniki, co u Toda Browninga, kręcącego równolegle Draculę z Belą Lugosim. Niemiecki reżyser wybrnął z tej sytuacji chyba z nieco większą dozą wdzięku, wkomponowując w M muzyczną sygnaturę psychopaty - utwór "W grocie króla gór" Edwarda Griega, który morderca ma zwyczaj pogwizdywać w chwilach emocjonalnego napięcia. Nota bene i tutaj Lang musiał nieco "wspomóc" Lorre'a, który nie umiał gwizdać: melodyjkę wykonał on sam.

Współczesnego widza może nieco zaskoczyć "nowoczesność" tego filmu. Chociaż nie mam wystarczająco dużej wiedzy, by precyzyjnie wskazać ujęcia i sceny, mogę z przekonaniem napisać, że w M pojawiają się pomysły, które weszły na stałe do języka kinematografii. Nie stało się tak wyłącznie przez wzgląd na wybitność tego pojedynczego filmu. Testament doktora Mabuse, nakręcony przez Langa jako następny, został w Niemczech objęty zakazem projekcji z rozkazu Goebbelsa, ówczesnego ministra propagandy. Po tym wydarzeniu reżyser uciekł do Francji, potem zaś do USA - gdzie czekało na niego Hollywood. Amerykanie wyciągnęli liczne korzyści z II Wojny Światowej i sztuka kinematografii nie była tu wyjątkiem.

M - morderca, jak to zwykle bywa z filmami genialnymi, dorobił się remake'u. Nietrudno zgadnąć, że nie zdołał on powtórzyć sukcesu oryginału. Ten siedemdziesięcioletni staruszek pozostaje nadal niedoścignionym, samowystarczalnym dziełem - takim właśnie, jakim stworzył je Lang.

Zwiastun:

Miałem okazję oglądać po raz pierwszy kilka dni temu i podzielam opinię. Film jak na swoje czasy bardzo nowoczesny. Nie spodziewałem się tak wielostronnego sportretowania pedofila w filmie tak wczesnym.

Nic dodać nic ująć. Może tylko tyle, że w Niemczech powstało wtedy co najmniej kilka wybitnych dzieł, kręconych przez różnych reżyserów. Robert Wiene nakręcił "Gabinet doktora Caligari" (1920), ale prawdziwym geniuszem kina, większym nawet (moim zdaniem) od Langa był F.W. Murnau. Najbardziej znany jego film to "Nosferatu, symfonia grozy" (1922), ale nie wiem czy nie większe wrażenie robią jego dwa skromniejsze filmy "Portier z hotelu Atlantic"(1924) i "Wschód słońca" (1927). Oglądając je ma się wrażenie obcowania z reżyserskim geniuszem, który najprostsze historie opowiada tak, że trudno oderwać wzrok. Bez wątpienia jeden z tych reżyserów, który definiował kino.

Drobna poprawka. Doczytałem w międzyczasie, że "Wschód słońca" był już pierwszym filmem nakręconym przez Murnaua w Stanach.

Nic dodać, nic ująć. :) Przedwojenna kinematografia niemiecka to temat-rzeka, z trudem przyszło mi skoncentrować się na tylko na "M". Muszę się skusić na te dwa Murnauy, o których piszesz - "Nosferatu" oczywiście widziałam.

Pisałem o tym trochu przed laty , to stworzę niebawem notkę o niemieckim ekspresjonizmie. "M-morderca" nie widziałem, ale mnie korci, żeby zdobyć ten film. Obecnie wychodzi "Historia kina" pod redakcją Lubelskiego , część I "Kino nieme". To wielkie tomisko zawiera niechybnie mnóstwo informacji na temat tego nurtu.

O książce słyszałem, daj znać co warta, jak trafi w Twoje ręce.

M-morderca jest zdaje się do obejrzenia legalnie za darmo w sieci (tak w każdym razie sugeruje link wyżej po prawej stronie).

A na notkę o niemieckim ekspresjonizmie czekam z utęsknieniem!

Oglądałam właśnie tę wersję dostępną w Internet Archive. Niestety jakość nie jest taka, na jaką ten film zasługuje, ale lepszy rydz niż nic.

@lapsus notkę koniecznie! :D

Nosferatu było też ucztą dla moich oczu, właśnie te Murnau, ponieważ to prawdziwy prekursor w tworzeniu ofiar horrorów. Nie uciekają, a chowają się w miejscach, gdzie najłatwiej ich znaleźć, itd...
Co do 'M' to pod koniec tamtego roku miałam okazję oglądać i przyznam, że uwiódł mnie niezwykle. Jednak jak o wiele lepiej musi się go oglądać znając historię powstania.
"Aby nadać postaci mordercy bardziej zmaltretowany wygląd, Lang posunął się ponoć do zrzucenia Lorre'a ze schodów. "- to zdanie sprawia, że zobaczę go jeszcze raz

Dodaj komentarz