Wonder Woman

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Nie było chyba osoby, która oczekiwałaby na film o Wonder Woman z entuzjazmem nie zakłóconym żadną obawą. Z jednej strony mieliśmy obiecujący występ superbohaterki w Świcie Sprawiedliwości. Z drugiej świadomość, że odkąd Zack Snyder przejął kreatywną kontrolę nad uniwersum DC, w świecie Batmana i Supermana nie dzieje się najlepiej. I cóż, wszyscy pesymiści mogą dziś powiedzieć "A nie mówiłem?", choć Gal Gadot i jej wspaniała chrypka zdecydowanie osładzają to ciężkostrawne widowisko.

Przyszła członkini Ligi Sprawiedliwości, Diana, to waleczna księżniczka Amazonek - wojowniczek stworzonych przez Zeusa, by chronić ludzkość przed zbrodniczym wpływem boga wojny Aresa. Najwyraźniej jednak zarówno Zeus, jak i same Amazonki dość średnio znają się na tej robocie. Zamieszkała przez nie rajska wyspa jest ukryta przed oczyma śmiertelników i całkowicie odizolowana od świata ludzi. Wojowniczki przez 2 tysiące lat gotują się do pokojowej interwencji w dzieje ludzkości, trenując antyczną sztukę wojenną, całkowicie nieświadome tego, że na Ziemi toczy się właśnie bitwa pod Hastings, pod Agincourt, pod Waterloo, Rewolucja Francuska, wojna secesyjna, powstanie listopadowe i co tam jeszcze chcecie. Przegapiłyby zapewne także obie wojny światowe, gdyby na ich wyspę nie zawitał przypadkowo kapitan James T. Kirk w jednopłatowym samolocie, ścigany przez cały oddział żołnierzy niemieckich.

Dowiedziawszy się o okropnościach I Wojny Światowej, Diana bezzwłocznie opuszcza wyspę Amazonek, by pośpieszyć na ratunek. Zbrojna w miecz, tarczę i magiczne lasso (wszystko dość archaiczne jak na czasy gazów bojowych i armat), a także dysponująca nadludzką siłą, z pomocą skonfudowanego Chrisa Pine, rozpoczyna poszukiwania boga wojny, by rzucić mu wyzwanie.

Najpierw mamy więc budzące zasadne heheszki sceny pełne wojowniczek zbrojnych w łuki i miecze, usiłujących odeprzeć atak żołnierzy dysponujących bronią palną. Potem przesłuchanie przybysza ze świata ludzi, w nieunikniony sposób przywodzące na myśl Seksmisję. Nie zabraknie też chichotów wzbudzanych przez wyzwoloną, inteligentną i lubiącą skąpe ciuchy kobietę, która nie zna swojego miejsca w świecie rządzonym przez mężczyzn i co rusz następuje komuś na odcisk. Gdy przyszła Wonder Woman ruszy wreszcie na front, widz jest już właściwie ugotowany, a to przecież jeszcze nie koniec czekających go atrakcji.

W sumie przez większość czasu film balansuje na granicy śmieszności, zamierzonej lub nie. Na podobną przypadłość cierpiał zresztą i Thor - również film superbohaterski luźno nawiązujący do mitologii, który jednak, dysponując znakomitym czarnym charakterem i fabułą o rysie szekspirowskim, zdołał osiągnąć tolerowalny poziom. Żadna z tych zalet nie pojawia się w Wonder Woman, choć trzeba przyznać, że aktorskie wysiłki Chrisa Pine i potężna ekranowa charyzma Gal Gadot potrafią wzbudzić życzliwe uczucia. Film posiada niewątpliwy potencjał jako opowieść o młodej idealistce, która poznaje ludzkość w momencie jej najgorszego upadku. Niesie też wartościowy przekaz - konsekwentnie antywojenny, podkreślający jałowość prostych, brutalnych recept mających rozwiązać skomplikowane problemy. Nie równoważy to jednak nierównego tempa, średnio porywających scen akcji (nie sądziłam, że to napiszę, ale brak Zacka Snydera za kamerą dał się jednak odczuć) i czerstwych dialogów. Głupota scenariusza przekracza średnią dla tego i tak niezbyt inteligentnego gatunku, a ponieważ inne atrakcje rozrzucone są po filmie dość skąpo, fakt ten doskwiera tym mocniej.

Kontrowersyjne, a właściwie po prostu nieudolne, jest przedstawienie samej postaci Wonder Woman. Daje się co prawda odczuć, że jest to bohaterka radykalnie odmienna od swoich kolegów z Ligi Sprawiedliwości - waleczna, lecz oddana idei pokoju, bardziej zrównoważona od psychicznie pokancerowanego Batmana, mniej prostoduszna niż Superman. Jednak oba dotychczasowe filmy koncentrują się na jej umiejętnościach bojowych, rzucając ją do walki przy każdej możliwej okazji, czy to z konieczności ochrony świata przed zagładą, czy też po to, by zdobyć szacunek otaczających ją mężczyzn. Trudna do powstrzymania skłonność do bitki sprawia, że jej credo o sile miłości, wygłoszone na koniec filmu, brzmi raczej zabawnie.

Hollywoodzkie korporacje długo unikały produkcji filmu poświęconego wyłącznie postaci kobiecej superbohaterki, uznając taki projekt za finansowo ryzykowny. Jednak Wonder Woman, matka-założycielka czołowej ligi superbohaterskiej DC, to nie Czarna Wdowa, która w Avengers odgrywa rolę w zasadzie drugoplanową. Trudno było dłużej ignorować tak prominentną postać, mając w perspektywie film o Lidze Sprawiedliwych. Rezultat, którego Warner nie zdołał mi z powodzeniem sprzedać, zbiera sporo ciepłych opinii. Być może zatem damskie kino trykociarskie ma przed sobą przyszłość.

Ostatnia dekada przyniosła dużą liczbę świetnych kobiecych postaci w filmach i serialach - od Mad Maxa, poprzez Gwiezdne Wojny, aż po Grę o Tron. Ten konkretny niewypał nie jest więc w stanie zmartwić mnie poważnie. Jestem pewna, że po Vaianie, Furiosie czy Rey przyjdą następne wspaniałe kobiety, które dostaną godny budżet i scenariusz. I nie mogę się doczekać.

Zwiastun: