Alicja Girl Power

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

Lato! Czas produktów komediopodobnych i niebywale nieudanych horrorów. Czas poszukiwania czegokolwiek, na co dałoby się pójść do kina bez papierowej torebki za pazuchą, a juści. Czas, jednym słowem, kiedy trzeba w końcu iść na "Alicję", która w międzyczasie wyrosła, zmężniała i ucieka do Krainy Czarów przed zamążpójściem.

Niestety, jak mawia któryś tam filozof, nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Z Krainą Czarów podobnie. Niezwykły dziecinny sen dojrzewał i mężniał wraz z Alicją. Teraz, po wielu latach, zachował co prawda swoje kolory i kształty, ale też skostniał i nabrał fabularnej sztywności, zupełnie jak życie i umysł Alicji. Oczywiście nadal trwa herbatka u Szalonego Kapelusznika, tyle że Kapelusznik to niezłomny bojownik przeciwko reżimowi Czerwonej Królowej. Cóż z tego, że lekko świrnięty. Fajcząca jak komin gąsienica, morderczo uśmiechnięty Kot z Chersire, bliźniaki Twedledee i Tweedledum - wszyscy oni stali się tacy... normalni. "Alicjo, obal Czerwoną Królową, wolimy Białą". "Alicjo, ubierz się w błyszczącą zbroję i zabij Dżabersmoka.". Proste, jasne polecenia, dzięki którym Alicja nareszcie wie, o co biega i nie plącze się po Krainie Czarów mrucząc "zdziwniej i zdziwniej". Przeciwnie, Alicja ma przeznaczenie, Alicja dokonuje wyborów, Alicja bierze w swoje ręce los własny i każdego kto jej się nawinie pod rękę. O czym więc jest "Alicja"? O śmierci dziecięcej wyobraźni.

To jedyne wytłumaczenie, które ewentualnie może być pochlebne dla Burtona. Każde inne zahacza o skok na kasę. Motywy z klasycznej, mocno ekscentrycznej książki zapakowano w generyczną fabułę numer 9 - bohater trafia do Innego Świata, w którym dowiaduje się, że ma do spełnienia Misję. Wysoce oryginalne, jeśli ktoś wychował się pod kamieniem i nie czytał "Opowieści z Narnii", "Niekończącej się opowieści" lub "Nigdziebądź", a to tylko początek wyliczanki. Generyczna fabuła numer 9, skoro wykorzystano ją w tylu powieściach, musi oczywiście jakoś tam działać - i działa. Jakoś tam. Byłam gotowa ocenić ten "Alicję" na więcej za bajeczną, niesamowitą scenografię i kostiumy - ostatecznie zawsze tak robię. Ale końcówka filmu spowodowała, że w kieszeni otworzył mi się nawet nie nóż, tylko worpalny migbłystalny miecz. Alicja wyłazi z króliczej nory, rozstawia wszystkich po kątach a następnie najmuje się do pracy w korpo (albo XIX-wiecznym odpowiedniku) i płynie do Chin robić pieniądze. Prawdziwy sen, i jaki amerykański.

Nie jest co prawda tak, że nie można napisać o "Alicji" kompletnie nic miłego. Film jest prawdziwą ucztą dla oczu (oglądałam go w 2D) - widać, że napracowało się przy nim stado artystów i designerów. Nawet mimo tego, że zamki obu królowych budzą niejasne skojarzenia z logo koncernu, który ten film wyprodukował (czyt. są trochę cukierkowe). Agresywna i okrutna Czerwona Królowa jest bardzo wyrazista, w miarę nieźle wypadł też polski dubbing w wykonaniu Katarzyny Figury. Jej siostra - Biała Królowa, po stronie której staje Alicja, to starannie zbudowana dwuznaczność. Delikatna, eteryczna i jakby niezupełnie przytomna, sprawia wrażenie, jakby gdzieś głęboko skrywała ogromny potencjał zła - do tego stopnia, że nie byłam całkowicie pewna, czy mieszkańcy Krainy Czarów nie pożałują kiedyś, iż postawili na białe. Jak zwykle nie zawiódł też Johnny Depp, który czuje się znakomicie w swojej niesamowitej charakteryzacji. Jest tak uroczy, ekspresyjny i stuknięty, że z łatwością chowa do kieszeni (lub imbryka) cały ten film. Rozważna, przebojowa Alicja to przy nim ocean nudy.

Nie będę komentować eksperymentu Burtona z 3D - podobno był on nieudany, więc zupełnie świadomie wybrałam się na "Alicję" w wersji płaskiej. Oczywiście kiedy już okazało się, że nie ma możliwości obejrzenia filmu w 2D bez dubbingu, moja wściekłość nie miała granic. Mimo że dialogi to w większości smętne banały, nikt nie jest w stanie przebić Stephena Fry jako Kota z Chersire a w roli Deppa najlepiej sprawdza się Depp, co jestem w stanie stwierdzić po obejrzeniu okruchów dostępnych w Internecie.

Ilość jadu, którą wlałam w ten tekst jest oczywiście niewspółmierna, bo poza fatalną końcówką oglądałam "Alicję" z przyjemnością. Po przeczytaniu recenzji, wiedziałam już, że nie mogę spodziewać się skarbów kreatywności, więc przyjęłam za dobrą monetę sztancową fabułę i feministyczną bohaterkę, zupełnie tutaj nie na miejscu. Zajęłam się podziwianiem i osiągnęłam w tej dziedzinie pewne sukcesy. Miłośnikom ładnych bajeczek - polecam.

Zwiastun:

W tym samym czasie nadrobiłem zaległości, też w wersji 2D ale za to bez dubbingu (z płyty Blue-ray). Jako że byłem uprzedzony do filmu (bo nasłuchałem się wcześniej sporo złego), to mi się właściwie podobał. Owszem wszystkie zarzuty są uzasadnione, ale jakoś tak miło się na to patrzyło, więc się czepiać nie będę.

Jednak lubię, jak Burton jest trochę wisielczy i ponury, a nie przecukrowany. Było tu trochę tej wisielczości (psychotyczne napady u Kapelusznika i upiorna Biała Królowa - agresja Czerwonej była trochę zbyt ewidentna, przez to nieciekawa), ale za mało, za mało...

A mi się ta głośno chwalona przez wszystkich Biała Królowa akurat w ogóle nie podobała. Nie dopatrzyłem się w niej narkomanki, sprawiała raczej wrażenie pierd...

Podobał mi się natomiast Marcowy Zając, Kot, no i oczywiście Kapelusznik.

Ja się teorią o narkomanii nie przejęłam, dla mnie było oczywiste, że Biała jest stuknięta, tylko bardziej w środku niż Czerwona. Dzięki temu konflikt między siostrami robił się trochę złowrogi - myśl o tym, że Biała skupi w ręku całą władzę, była raczej ponura.

Marcowy Zając był z kolei przegięty, jakby Burton sobie nagle przypomniał, że Kraina Czarów to szalone miejsce i w związku z tym musi się tam pojawić jakiś kompletny maniak. Kot faktycznie rewelacyjny, tylko bardzo żałuję, że ostatecznie okazał się taki w porządku. Wolałabym, żeby pozostał postacią o niepewnej kondycji moralnej, to by znacznie lepiej do niego pasowało. :)

To prawda, te rewolucyjne zapędy Kapelusznika i Kota to zdecydowane przegięcie. Najwyraźniej Burton uznał, że ludziom się abstrakcja i czysty surrealizm nie spodobają.

Podejrzewam, że Burtonowi to tak naprawdę w ogóle obojętne było, o czym ten film będzie. Byle mógł sobie poszaleć w przeniesieniu na ekran krainy czarów (i drugiej strony lustra).

Ten film to z jego strony wyjątkowo zgniły kompromis i wolałabym, żeby sobie takie na przyszłość darował. Scena, w której Alicja (tuż po wyjściu z króliczej dziury) każe starej ciotce iść się leczyć na głowę, to wyjątkowo paskudny akcent na koniec, zważywszy na to, że Burton zawsze raczej hołubił świrów i dziwaków.

Nie sądziłam, że to kiedykolwiek napiszę, ale zaczynam mieć trochę dość filmów, w których strona wizualna jest na pierwszym miejscu a scenariusz na ostatnim - "9", "Avatar", "Metropia", "Alicja", "Dust", nawet "Parnassus". Ile można. Za każdym razem liczę na coś więcej a okazuje się, że niepotrzebnie zabrałam do kina mózg. Jak dla mnie Burton et consortes mogliby już przestać zachwycać się możliwościami CGI i zająć się szukaniem dobrych scenarzystów.

Esme, solidaryzuję się z Twoją sugestią! Też mam dosyć zachwytów nad potęgą Wyobraźni ;) Tragiczne dialogi znacznie obniżają jakość filmu, a co gorsza przyjemność oglądania spada jak z urwiska. Dlaczego twórcy tych wielkich dzieł tego nie kumają? Gdzie ambicja? A gdyby tak dopracować scenariusz, pozbawić go kiczowatego patosu i półgłówkowatych odzywek? Marzenia ściętej głowy, bo kto by tam,w Ameryce, skupiał się na przyjemności płynącej z myślenia?

@Esme Ja też nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszesz ;P

A co do scenariusza Alicji to jest nawet gorzej niż w innych przypadkach. Bo był przecież świetny materiał źródłowy, który systematycznie i konsekwentnie psuto.

Niestety filmy o takim budżecie robią producenci, a nie reżyserzy. Paradoksalnie im jesteś lepszym reżyserem, tym kręcisz gorsze filmy, bo dostajesz dużo kasy i opiekuna z wytwórni.

@doktor_pueblo

Właśnie z ciekawości zajrzałam do IMDB - okazało się, że "Alicja" miała budżet jak "Titanic", 200 mln dolarów! Tym samym była droższa niż "Powrót króla" i "Dwie wieże" razem wzięte. Tańsza była też "Incepcja" a nawet "Mroczny rycerz", który mało że miał na planie 2 wielkie hollywoodzkie gwiazdy, to jeszcze promował się rozdętą kampanią wirusową. Nie mam pojęcia na co poszły te pieniądze, połowa filmu była przecież zrobiona na komputerze.

Wracając mniej więcej do tematu - budżety i opiekunów miał też Polański, ale on potrafił wierzgać tak długo, aż dawano mu wreszcie spokój. Nie mówiąc już o Nolanie, który jakoś potrafi kręcić ekscytujące filmy mimo wielkich budżetów. Ja przecież nie żądam geniuszu, tylko jakiejś elementarnej przywoitości. Może Burton ma za mało paskudny charakter i nie potrafi sobie radzić z ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą mieć papkę dla każdego i dla nikogo zarazem.

@marylou Serce mi rośnie :)

Niestety najwyraźniej w Hollywood trzeba być potworem albo Tarantino (którego chyba wszyscy uważają za trochę świrniętego) żeby nakręcić coś wartego uwagi.

Co do Polańskiego, to widziałem z nim kiedyś wywiad, w którym mówił, że obecnie nikt by mu nie pozwolił na nakręcenie tak mrocznego filmu jak "Chinatown". Kiedyś w Hollywood było wolno więcej.

Piszesz, że połowa filmu była zrobiona na kompach i dlatego dziwisz się budżetowi. Takie usługi ostatnio chyba podrożały. Spójrz na budżet Toy story 3:
http://www.imdb.com/title/tt0435761/business

Shreka 4
http://www.imdb.com/title/tt0892791/business

albo Odlotu:

http://www.imdb.com/title/tt1049413/business

Faktycznie zawrotne sumy! Ale i tak nic z tego nie rozumiem. Dziwiłam się "Alicji", bo sprawdziłam wcześniej budżet "Parnassusa" (http://www.imdb.com/title/tt1054606/business), który kosztował "tylko" 30 milionów. Podobnie "9" (http://www.imdb.com/title/tt0472033/business) - 33 miliony. "Despicable Me" (http://www.imdb.com/title/tt1323594/business) - 69 milionów

To jak to jest, że tylko Disney i Dreamworks wkładają w swoje filmy 100-200 milionów a Focus potrafi zrobić efektowny film za 30?

a mi roście, Esme. ;)

Racja, że wszystkim rządzi tzw. kasowość i to jest wyznacznik wartości filmu. W przemyśle fonograficznym jest tak samo zresztą - żeby dostać pieniądze na nagranie płyty trzeba zrezygnować z jakości na rzecz efektowności. Przykre to wykupywanie nazwiska reżysera/artysty, zwłaszcza, że on sam się na to godzi. I pytanie: czy bardziej dla szmalu czy dla sławy? Czy może taki Cameron nie dostrzega podrzędności scenariusza? Jak widać niektórzy potrafią jednak łączyć efekciarstwo z mózgiem i zgarniać za to kupę siana (Tarantino). Ave łobuzom! :)

Moim zdaniem mistrzem łączenia efekciarstwa z mózgiem jest Nolan. Ostatnie jego trzy filmy to arcydzieła inteligentnej rozrywki.

Ja widziałam tylko Wyśnione miłości, ale chylę czoła, rzecz jasna. Film mnie totalnie zahipnotyzował - i chyba nawet bardziej po niż w trakcie ;) Będę nadrabiać zaległości.

Chodzi mi o Christophera Nolana, a nie Xaviera Dolana.

aaaaaaach. Cóż. Chyba dalej tkwię w zawieszeniu :) My tu przecież o Hollywoodzie. Nolan, rzeczywiście, daje radę, chociaż o ile pamiętam, Titanic Camerona, o kt. ktoś tu pisał dziś, scenariuszowo prezentował się b. porządnie i dlatego ubolewam nad marnością dialogów w jego Avatarze.
A co do Dolana (kt. mylę z Nolanem notorycznie), to polecam te Wyśnione miłości- łączenie efekciarstwa wizualnego z mózgiem doskonale opanowane. Podobno jego "Zabiłem swoją matkę" też dobre - no i to zamierzam nadrobić właśnie. :)

Dodaj komentarz